rz ceremonii nalewa wrzątku do czajniczka, w którym już jest
herbata z kawałkiem cukru. Teraz czajniczek zostaje zawieszony nad ogniem
i przez przesuwanie żaru utrzymuje się w nim odpowiednią temperaturę, po
czym przelewa się zawartość na moment do innego naczynia i z powrotem.
Czynność tę powtarza się parokrotnie. Gospodarz nalewa do swojej czarki,
próbuje odrobinę, ocenia, czy napar jest odpowiedni, i wlewa na powrót do
czajniczka. Jeszcze chwilę podgrzewa, po czym zręcznie napełnia czarki,
lejąc płyn cienkim strumykiem z wysoka. W ten sposób nalewana herbata
ochładza się odrobinę i lekko pieni na powierzchni. Każdy z nas, według
zaplanowanej przez gospodarza kolejności, co podkreśla wiek lub ważność
gościa, otrzymuje czarkę. Pijemy małymi łyczkami i pustą czarkę podajemy
do rąk gospodarza. Tego wymaga ceremoniał, nie wolno też odstawić czarki
na piasek, można by obrazić dom i domowników. Tę samą herbatę zaparza się
trzykrotnie i każdy z nas wypija po trzy czarki. Herbata ma dodatek mięty,
co nadaje jej specyficzny smak. Wydaje się, że nasz gospodarz dodał więcej
mięty przy trzecim zaparzaniu.
Siedzę wygodnie oparty, całodzienna praca na upale daje się we znaki, tym
bardziej że podczas dnia nie śpimy, jak to robią krajowcy, szkoda nam
czasu. Teraz więc już po północy czuję znużenie i poddaję się ciszy.
Słyszę tuż za swoimi plecami szelest trzciny, przez chwilę pomyślałem, że
to mysz, i przestałem zwracać uwagę na szmer. Po chwili delikatny szmer
się powtórzył. W tym samym momencie chłopiec uniósł głowę, gospodarz
momentalnie podsycił ogień i powiedział: „Smet ada"! (Słuchaj tam!).
Chłopiec paroma cichymi skokami znalazł się tuż przy mnie. Sypie piaskiem,
podnosząc końce trzcin. Dwa, trzy uderzenia trzymaną w dłoni zwiniętą
szmatą, po czym wygarnia bliżej światła trochę sfatygowanego skorpiona.
Po ostatniej czarce podnosimy się i, odprowadzeni przez gospodarza,
wychodzimy. W trakcie pożegnania zapytałem o przeznaczenie usypanego
dookoła śpiących wałka z piasku. Gospodarz wyjaśnił, że jest to ochrona
przed skorpionami. Podobno śpiący ma usłyszeć, jak usypuje się piasek pod
wdrapującym się na to ogrodzenie skorpionem. Wydaje mi się jednak, że
pajęczaka odstrasza samo wspinanie się, którego woli dla wygody uniknąć,
tym bardziej że nie odżywia się ludźmi. Przypadki pokłuć ludzi przez
skorpiony zdarzają się wtedy, gdy owad się broni.
Codziennie robię wypady po kilkanaście kilometrów od oazy w poszukiwaniu
skalnych rysunków. Plon poszukiwań był coraz bardziej owocny. Znajdywane
rysunki przedstawiały ludzi, sceny pasterskie, sceny z polowań, wojowników
i tańce kultowe. Rysunki na Saharze pochodzą z różnych epok, nawarstwiają
się, są dziełem różnych ludów, które tu mieszkały od pradawnych czasów.
Stały się one przedmiotem analizy naukowców. Wiadomo, że w dalekiej
przeszłości Sahara była jednym z najgęściej zaludnionych obszarów Afryki.
Były tu pastwiska i woda. Na długo przed naszą erą rozpoczęło się powolne
osuszanie Sahary i ludzie zaczęli z niej uciekać. Góry Tibesti są rejonem
mało jeszcze zbadanym. Każdy krok, podczas poszukiwań nowych miejsc z
rysunkami, kiedy łaziłem po upale, nie był łatwy. Bardzo pomagała
lornetka, co oszczędzało mi podchodzenia do skalnych ścian, pod którymi
nie było prawie cienia. Siadałem lub kładłem się na piasku, wyszukując
wygodne miejsce pod łokcie, i wolno przeglądałem przez lornetkę niedalekie
skały. Jeżeli niczego nie zauważyłem, przenosiłem się kilkadziesiąt metrów
dalej i zaczynałem od nowa. Trzeba jednak bardzo uważać, rysunki znikają i
stają się niewidoczne przy zmianie oświetlenia. Trzeba więc taką partię
pozostawić na inną porę dnia, aż słońce padnie na skal? pod odpowiednim
kątem. Na Saharze nawet bardzo doświadczony fotograf ocenia błędnie
intensywność światła; może być ono bardzo różne od oświetlenia pozornego.
Na przykład w okolicy, gdzie są czarne plamy skał poutykanych w
złotopłowej płaszczyźnie piasków, a słońce jest lekko zawoalowane przez
fech-fech — drobny, piaskowy pył, nie sposób fotografować bez
światłomierza z fotokomórką elektryczną.articles: T1277478_2.jpg
Mijają dni. Ponad połowa trasy przez Saharę poza nami. Dziś pod wieczór
zobaczyliśmy, co jest tu unikalną rzadkością — grupkę palm w pustyni, wody
ani śladu, powierzchnia jak gdyby wyschłych bagnisk pokryta białymi
plamami zaschniętego, białego proszku. To sól. Stajemy na biwak.
Rozwieszam hamak pomiędzy palmami, ryzyko spania na ziemi jest za wielkie.
Ostrzegani przez nomadów, wiemy, że właśnie w takich jak to miejscach jest
najwięcej węży i innych niezbyt miłych zwierzątek. Tankuję benzynę. Robię
to zawsze nocą, ponieważ niższa temperatura nie powoduje takiego
odparowania paliwa, które wynosi w warunkach tu panujących około 8%. Potem
kładę się spać. Budzi mnie silny wiatr, to chamsin. Ruszamy wcześnie, bez
śniadania — przeszkadza wiatr i masy niesionego pyłu i piasku. Dotąd
chamsin nie był groźny, ale teraz to już chyba gibli, jeszcze gorszy. To,
co się teraz zaczęło, widzimy po raz pierwszy w życiu. Widoczność
ograniczona do paru metrów, a czasem wcale jej nie ma, pomimo że osłania
mnie w kabinie szyba, muszę prowadzić wóz (o ironio!) w śnieżnych
okularach. Obawiam się o system filtrowania powietrza, jest to ciężka
próba dla konstruktorów. Tak mija dzień. Cały czas jadę, słońca nie widać,
nie przypieka więc tak mocno. Jedyna troska — to utrzymanie kierunku, a
trzeba teraz lawirować pośród skał i jakichś paskudnych wądołów. Czasem z
konieczności zawracam i szukam nowego przejazdu. To piekło
Bahar-es-szejtan, po arabsku Morze Diabła, gibli z jego szaleńczymi
porywami mija po trzech dniach.
Docieramy do fortu Koro-Toro. Zaproszeni przez dowódcę rozkoszujemy się
chłodem wewnątrz murów. Podczas obiadu usługuje, nie, to nieodpowiednie
określenie — po prostu dyskretnie celebruje przy posiłku żona komendanta
fortu. Piękna, wysoka, o królewskich ruchach, czarna dziewczyna. Mąż,
widząc nasze pełne zachwytu spojrzenia i domyślając się rzucanych
półgębkiem uwag, z dumą oświadcza, że żonę sprowadził aż z plemienia
Tussi, znad jeziora Kiwu (Ruanda Urundi). Posterunek mieści się w wielkim,
pomalowanym na biało forcie. Czworobok paro-metrowych murów wyrastających
z piasku, otoczony wypełniającym go stopniowo, wzgórzem piasku. Na nim
zespolone ściśle z murami, wyciętymi w blanki i strzelnice, wieńczą go
zabudowania połączone w jeden labirynt z kwadratowym dziedzińcem. Tu
mieszczą się izby zajmowane przez komendanta, sala rozpraw i przyjęć,
pokoje gościnne, koszary (przez cały dzień zobaczyłem 2 żołnierzy — byłoby
nietaktem pytać komendanta o „stan załogi", ale przypuszczam, że nie
przerastał on o 25% tego, co widzieliśmy), dalej magazyny, kuchnia i
więzienie, od którego klucza jeden z żołnierzy bezowocnie poszukiwał już
od dwóch godzin, a aresztowany w tym czasie siedział sobie przed fortem na
wydmie razem z rodziną, aż wściekły na niezdarnego żołnierza komendant
kazał mu się wynosić do Szejtana. Od frontu bastionu — parę chałupek 20
stałych mieszkańców osady, studnia obudowana dachem i ścianami, a gdzieś
tam dalej o 705 km (tak wynika z obliczeń) Fort Lamy. Reszta to piasek. Z
lewej strony piaski, z prawej, tuż pod murem dwa kolczaste drzewka i znów
piasek aż do horyzontu, z tyłu... piasek... piasek... aż do Morza
Śródziemnego, te drobne 3050 km. To wszystko nakryte czapą słonecznych
promyków tak grzejących, że śmierć w lodówce wydaje się rozkosznym zgonem.
Tak wygląda egzotyczny fort. Obrazu dopełnia daleki, jękliwy ton
przesypywanych wiatrem piasków. Najbliższą okolicę wiatry omijają przez
większą część doby, co mogło być jedną z przyczyn obrania miejsca na
budowę fortu. Jest to też miejsce z wodą i kończą się tu wielkie,
wędrujące wydmy, a zaczyna równina, lekko pofałdowana, przechodząca w
pustynną sawannę.
W Koro-Toro, prócz miłych wspomnień, pozostawiłem lub, być może,
„pozostawiono mi" telek, mały sztylet, otrzymany w prezencie od jednego z
poznanych nomadów w Tibesti. Taki sztylet na skórzanej opasce, prostej lub
splatanej, noszą mężczyźni na lewym przedramieniu. Miałem go w kabinie
obok siedzenia. Mógł sam wypaść w czasie wysiadania na trasie lub po
prostu zniknął, gdy STAR stał cały dzień przed fortem. Był to jedyny
niejasny przypadek w okresie całej wyprawy.
Żegnani przez gościnnego komendanta, jego żonę i małego synka, robimy
gospodarzom zdjęcia. Ruszamy, obdarowani na drogę wielkim udźcem, lekko
podwędzonym, jakiegoś zwierzaka oraz pieczątką w dzienniku ekspedycji: „l
Regiment du Tchad Koro-Toro — Chef de Poste". Z informacją, że czasami z
Fort Lamy, raz lub dwa razy w miesiącu, przyjeżdża tu samochód, zanurzamy
się w piaski. Przez Faya Largeau do Fort Lamy stolicy Czadu. Tam skończy
się pustynia. Przejechaliśmy podobno najtrudniejsze odcinki,
przejechaliśmy je bez jakiejkolwiek awarii samochodu. Jestem mu za to
wdzięzny. Człowiek i maszyna dotarli tam, gdzie jeszcze są pierwotne ślady
człowieka i narzędzia. Samochód, to współczesne narzędzie na co dzień
człowieka 20 wieku, pomagał odnajdywać ślady naszych praprzodków.
Pomimo że przebyłem całą trasę bez jakiejkolwiek awarii, drugi raz, ze
względu na ryzykowne warunki, nie zdecydowałbym się na jazdę taką trasą
tylko jednym samochodem. Chyba że przebiegałaby ona przez... pustynię
Kalahari.

Dobieslaw Walknowski
----------------------------------------------
Mgr Dobieslaw Walknowski, projektant form przemysłowych, podróżnik i
etnograf, w latach 1963—1970 brał udział w odległych wyprawach
podejmowanych na polskich samochodach ciężarowych „Star-25" i „Star-66".
Przemierzał w nich jako uczestnik ekspedycji paleontologicznych PAN
bezdroża Mongolii (1963, 1964, 1965), jako uczestnik ekspedycji Klubu
Wysokogórskiego w Hindukusz — góry Afganistanu (1966), jako kierownik
polsko-węgierskiej wyprawy badawczej — bezludne obszary Afryki (1967) i
wreszcie jako kierownik zorganizowanej przez „Polmot" podróży
akwizycyjno-doświadczalnej — kraje Bliskiego Wschodu oraz Środkowej i
Południowej Azji (1970).
Obok zamieszczamy spisane specjalnie dla Czytelników „M.T." jego wrażenia
z najtrudniejszej próby, którą i dla człowieka, i dla maszyny było
pokonanie Sahary Napisane przez kama dnia wrzesień 14 2010 · 4887 komentarze · 1011233 czytań · Drukuj
Komentarze
#2971 | rell dnia kwiecień 02 2025 09:54:21
https://www.relxj.com/relx
#2972 | Davidpedge dnia kwiecień 02 2025 14:22:36
посмотреть на этом сайте https://obnal-futbolka.ru
#2973 | RichardInsub dnia kwiecień 03 2025 02:41:37
find out here keplr Download
#2974 | Shawnwhoff dnia kwiecień 03 2025 04:33:37
#2975 | dw dnia kwiecień 03 2025 05:00:53
https://www.dw-watch.com/
#2976 | dw dnia kwiecień 03 2025 05:01:50
#2977 | per dnia kwiecień 03 2025 06:42:07
&#19968;&#27425;&#24615;&#38651;&#23376;&#29017;(&#25110;&#25291;&#26820; &#24335; &#38651;&#23376; &#33784;&#8203;&#65289;&#22240;&#20854;&#20415;&#25463;&#24615;&#21644;&#26178;&#23578;&#35373;&#35336;&#65292;&#36805;&#36895;&#25104;&#28858;&#35377;&#22810;&#21560;&#33784;&#32773;&#33287;&#38651;&#23376;&#29017;&#29992;&#25142;&#30340;&#39318;&#36984;&#12290;<a href="https://www.zerorelx.com/disposable"> &#38651;&#23376; &#33784; &#25512;&#34214;</a>
#2978 | per dnia kwiecień 03 2025 06:43:57
<a href="https://www.zerorelx.com/"> &#38651;&#23376;&#33784;</a>
#2979 | RichardInsub dnia kwiecień 03 2025 21:53:12
Resources keplr wallet
#2980 | ChesterMug dnia kwiecień 04 2025 01:31:17
reputable mexican pharmacies online: <a href=" https://agbmexicopharm.shop/# ">Agb Mexico Pharm</a> - Agb Mexico Pharm
Dodaj komentarz
Nick:

Kod potwierdzający:
Kod potwierdzający


Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.

Brak ocen. Może czas dodać swoją?
Przetłumacz stronę